Po czyjej stronie jest racja?
Siedzę przed komputerem i zastanawiam się, Drogi Czytelniku, ile jeszcze my, biedni kolejarze, a szczególnie pracownicy Spółki Przewozy Regionalne, możemy wytrzymać w tym permanentnym chaosie. Sytuacja w Nieruchomościach i PLK się klaruje, Cargo dostanie podwyżki, a nasi ludzie wciąż żyją w strachu o miejsca pracy. Wojna między Śląskim Urzędem Marszałkowskim i Zarządem Spółki Przewozy Regionalne sięgnęła zenitu. Wiem, że w innych Spółkach ludzie także drżą, nie jestem w tych tematach jednak zbyt mocna więc niech inni opowiedzą o tym, co ich boli. Ja mogę dywagować jedynie o naszych problemach. Urzędnicy Urzędu Marszałkowskiego, Marszałek, dyrektor ŚZPR, no i oczywiście szefowie Solidarności przerzucają się argumentami a szary pracownik pogubił się już w domysłach, po czyjej stronie jest racja. I najważniejsze pytanie – czy ktokolwiek z nich, pomimo szumnych deklaracji, w ogóle ma na względzie dobro społeczne, nie mówiąc już o zatrudnionych w naszym zakładzie? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi. Przed wyborami samorządowymi większość pracowników otrzymało maila od zakładowej Solidarności, w którym apelowano o oddanie głosu na kandydata o nazwisku Adam Matusiewicz. Człowiek ten miał być gwarantem istnienia i rozwoju zakładu. Minęło kilka miesięcy i sytuacja jest gorsza niż za poprzedniego Marszałka. Trwa wojna podjazdowa a Solidarność zamierza przeprowadzić strajk w obronie miejsc pracy. Dlaczego obecny Marszałek nie wysłucha próśb swoich wyborców i nie chce zwiększyć dofinansowania? Czyżby obietnice Solidarności były wyssane z palca? A może człowiek ten, nie był świadom, że ktoś pokładał w nim jakieś nadzieje i wcale nie zabiegał o poparcie pracowników ŚZPR? To kolejny przykład pustych słów i pobożnych życzeń rzucanych w eter przez szefów tego związku zawodowego. Kilka lat temu, dzięki skutecznej akcji Solidarności, przyjęto do pracy w zakładzie około setki ludzi. Cześć z nich szybko odeszła z powodu niskich zarobków, część poupychano na różnych stanowiskach, powodując zwiększenie ukrytego zatrudnienia w administracji. Takich, których spotkamy na hali lub w mundurze na pociągu, można policzyć na palcach. Dzisiaj stoimy przed widmem zwolnień. Zwolnień większych właśnie o te kilkadziesiąt osób. Czy jedyny słuszny związek potrafi myśleć perspektywicznie, czy jedynie w perspektywie najbliższego dnia i własnego tyłka? Mam kilka dowodów na to, że to drugie jest niestety o wiele bliższe prawdy. Ich dominacja w ŚZPR trwała chyba od początku istnienia. Powoływali i odwoływali naczelników, dyrektorów, członków Zarządu Spółki i Prezesów. Wszystkie chwyty były dozwolone. Inne związki zawodowe przyglądały się temu i akceptowały taki stan rzeczy. Nikt nie protestował, by nie dostać boleśnie po łapkach. Niestety ( dla Solidarności) i na szczęście (dla innych związków), ten okres już minął. Nadszedł czas, gdy o awansie decyduje, nie przynależność związkowa ale kompetencja i kreatywność. Większość pracowników tak bardzo przywykła do przedstawionych przeze mnie zasad, że dzisiejszą sytuację traktują jako wynik zmiany dominującego związku zawodowego. Dla mnie, Drogi Czytelniku, jest to sytuacja normalna i zdrowa. Bo związki zawodowe powinny zajmować się czuwaniem nad przestrzeganiem prawa w zakładzie pracy a nie rozdawaniem kart pod stołem. Znam ludzi, którzy odeszli z naszego zakładu i, za Chiny Ludowe, nie mogli się odnaleźć na normalnym rynku pracy. Dlaczego? Ponieważ nigdzie poza PKP takie zasady nie istniały. Chcesz być docenionym pracownikiem, to pokaż, że umiesz pracować. Ja również zyskałam na tym wiele, choćby możliwość mówienia i pisania ( jak miał zwyczaj mówić nasz były przewodniczący Piotrek Borzymski) otwartym tekstem. Nie muszę już przemycać prawdy w bajkach o Żmijlandii. Nie dziwię się napastliwości szefów wymienionej organizacji, bardzo trudno pogodzić się z utratą władzy i zaakceptować równe warunki dla wszystkich. To bardzo boli, gdy spadasz z piedestału na poziom wszystkich innych. Jeszcze bardziej boli konieczność prowadzenia dialogu zamiast wydawania dyspozycji. No cóż, takie jest życie – raz pod wozem a raz na wozie… Nikt nie jest bez wad, trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy i działać dla dobra wszystkich pracowników a nie na korzyść nielicznej, uprzywilejowanej grupy. Mnie również nie podoba się to, co oglądam na co dzień. Zdaję sobie jednak sprawę, że obecna sytuacja to wynik źle przeprowadzonego usamorządowienia Przewozów Regionalnych oraz braku pieniędzy w systemie. Nic na to nie mogę poradzić, szukam więc wyjścia z tego impasu, w którym znaleźliśmy się po szyję, zarówno my, czyli pracownicy Spółki, związkowcy i władze wojewódzkie. To, że będziemy wciąż ze sobą walczyć, niczego nie zmieni. Spróbujmy wspólnie naprawić to, co inni, za naszymi plecami zepsuli. Ratunek dla Śląskiego ZPR upatruję w zmianach organizacyjnych, współpracy z Kolejami Śląskimi i dialogu z Urzędem Marszałkowskim. Wiem, że mogę liczyć na pomoc rozsądnych i otwartych na zmiany osób, takich jak Przewodniczący Zarządu Głównego Jan Lalik, który już nie raz dał się poznać jako człowiek dialogu. Korona nam z głowy nie spadnie, gdy zniżymy się do próśb i negocjacji, zamiast wykrzykiwać przebrzmiałe hasła i uniemożliwiać dojazd do szkół i pracy naszym klientom. Opinii o kolejarzach nie można już bardziej zepsuć ale można spróbować ją odbudować. W tym celu powinniśmy wszyscy zastanowić się nad naszymi poczynaniami, nie kierować się zasadą – po nas już tylko potop – to do niczego nie prowadzi. Czas pokaże po czyjej stronie była słuszność, byle nie było już za późno na uratowanie zakładu. Jeszcze jedno, Centrala Spółki dąży do zrestrukturyzowania zatrudnienia w Przewozach Regionalnych na Śląsku, dlaczego nie zacznie od siebie? To byłby najlepszy przykład dobrej woli, ale na to, Drogi Czytelniku, to ja bym już raczej nie liczyła… Lidia Ziaja