Prześluga: Ja, euroobywatel drugiej kategorii
Panie i panowie posłowie, panie premierze, panie i panowie wszyscy święci polityczni: chcę wypić lampkę czerwonego wina do obiadu w dworcowej restauracji i nie rozumiem – dlaczego mi nie wolno? Pytam akurat was, polityków, ponieważ to państwo, nie ja, stanowicie prawo – pisze Jacek Prześluga w felietonie dla „Rynku Kolejowego”.
Dlaczego prawo w moim kraju jest wobec mnie bardziej restrykcyjne niż przepisy w innych regionach UE?
Czy jestem kimś gorszym od mieszkańca Pragi, obywatela Unii Europejskiej? Czy mam mniej praw obywatelskich niż średniostatystyczny berlińczyk? Czy pijąc lampkę wina nad Wisłą stwarzam większe zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego niż oni? Czy kupując butelkę piwa w sklepie odległym o sto metrów od dworca kolejowego jestem dla mojego państwa kimś bardziej wiarygodnym i społecznie dojrzalszym, niż gdybym kupował ją w delikatesach na dworcu?
Czy jako pasażer pociągu Lech w relacji Poznań – Warszawa – Poznań tracę swoje obywatelskie przywileje w stosunku do pasażerów pociągu BWE w relacji Warszawa – Berlin – Warszawa? W pierwszym spożywanie alkoholu jest zabronione, w drugim – dozwolone i preferowane. Czy więc wsiadając do pociągu w relacjach krajowych staję się z automatu podejrzanym o alkoholizm, a przekraczając próg wagonu jadącego do Klagenfurtu mogę bezkarnie upić się do nieprzytomności jak, za przeproszeniem, byle Angol? I władzy państwowej to nie przeszkadza? Nawet, jeśli piję wódkę bez zakąski – na polskich torach, w spółce polskiego przewoźnika, w polskim pociągu sklasyfikowanym jako środek komunikacji publicznej?
Wolno mi mniej – tu, w centrum Europy, niż jakiemukolwiek innemu Europejczykowi. I ja to uważam za skandal.
Pytam zatem: która z dyrektyw lub które z praw zjednoczonej Europy zabrania mi napić się wina lub piwa w dworcowej restauracji lub w barze Warsu w pociągu? Jaki przepis unijny – których tak wiele w sferze bezpieczeństwa w ruchu kolejowym musimy honorować – daje prawo do ograniczania mojej obywatelskiej wolności? Dlaczego podstawę do regulacji zasad spożywania alkoholu w Polsce ciągle stanowi akt prawny korzeniami tkwiący w 1982 r.?
Czytam ustawę o wychowaniu w trzeźwości i przeciwdziałaniu alkoholizmowi i myślę o schizofrenii ustawodawcy, który w artykule 14 kategorycznie zabrania sprzedaży, podawania i spożywania napojów alkoholowych „w środkach i obiektach komunikacji publicznej”, ale jednocześnie – w tym samym punkcie! – daje ministrowi właściwemu do spraw transportu przywilej określania w drodze rozporządzenia zasad i warunków sprzedaży, podawania i spożywania alkoholu w międzynarodowych pociągach, samolotach, portach lotniczych i morskich! Ten przepis zrodził się w głowach zakompleksionych urzędników, dla których pojęcie „międzynarodowy” oznaczało „lepszy”, „ważniejszy”, „poważniejszy” i wyposażony w większą liczbę praw. Krajowy plebs mógł pokątnie pić wódę w krzakach, śmietanka – w salonkach Warsu. I to się nie zmieniło.
21 lat po obaleniu komunizmu taki rodzaj myślenia ciągle triumfuje. 21 lat po wyjściu z Wariatkowa nadal jestem podejrzewany o skłonność do alkoholizmu, nadal moje państwo widzi we mnie warchoła, który, kupiwszy piwo na dworcu, zacznie demolkę podstaw ustrojowych i nadal traktuje mnie jak gówniarza, za którego trzeba myśleć, sprawdzać czy dobrze się prowadzi i kontrolować, zabraniać, zakazywać.
A przecież minęło 21 lat! Od sześciu – jesteśmy w Unii Europejskiej. Mamy paszporty w kieszeniach, a po Europie jeździmy i latamy, jak kto chce. Mamy karty praw człowieka i obywatela, mamy konstytucyjne zapisy o wolności, mamy unijne prawo, dyrektywy i własny ogląd świata, jesteśmy Europejczykami, a rządzą nami zdeklarowani liberałowie…
Nie, proszę państwa. Rządzą nami politycy, którym ten przepis przeszkadza tak samo mocno jak mnie, którzy tak samo chętnie jak ja napiliby się wina lub piwa – i niechby nawet wódki – w dobrej restauracji na dworcu lub w wagonie Warsu, ale boją się o tym powiedzieć, boją się zwalczyć tę głupotę u samych jej źródeł. Mają lęk, bo… co powie ojczyzna-dulszczczyzna, co pomyśli kołtun, jak zareaguje Kościół, JAK TO ZOSTANIE ODEBRANE?!
Jutro jadę z córką na czterodniowy urlop-objazd po dworcach Europy. Nocnym „Kiepurą” z Warszawy. Mogę się urżnąć w trupa jak wolny człowiek – Europejczyk! – już na odcinku do Kutna – i zrobię to zgodnie z ustawą o wychowaniu w trzeźwości. Potem w ICE z Kolonii do Brukseli podadzą mi piwo. W Thalysie do Paryża dostanę lampkę wina jako gratis wpisany do ceny biletów. W Marsylii na dworcu kupię butelkę białego Chardonnay z Bellet. W Pradze na remontowanym dworcu głównym poczęstuję córkę małym kieliszkiem becherovki (jest pełnoletnia – córka, choć likier też), a potem wsiądę do pociągu w stronę Warszawy i wypiję całą beczkę Tyskiego. Na pohybel, na złość wszystkim, którzy tu, w Polsce, traktują mnie jak pewnego kandydata na menela, degenerata, alkoholika i kryminalistę. Jak Polaka, za przeproszeniem panów polityków, obywatela drugiej europejskiej kategorii.
Wstyd mi za prawo i za państwo, które poniża swoich obywateli.
__________________
Z badań Eurobarometru – sondażu przeprowadzonego jesienią 2009 roku we wszystkich krajach UE na grupie respondentów powyżej 15. roku życia – wynika, że Polacy, obok Litwinów i Łotyszy, są najmniej pijącym narodem w całej Unii. Do sięgnięcia po alkohol w ciągu ostatnich 30 dni (przed ankietą) przyznało się 79 proc. Polaków, 77 proc. Litwinów i 74 proc. Łotyszy. To dużo mniej w porównaniu z Włochami, gdzie odsetek pijących wyniósł 94 proc., czy Portugalią, Francją, Grecją i Bułgarią (91 proc.).