Lidia Ziaja o Śląskim Zakładzie Przewozów Regionalnych – I część

przez admin

– Rozwiązanie zakładu przewidywałam od – co najmniej – pół roku. Ostrzegałam swoich związkowych zwierzchników o takiej możliwości, nie brano mnie jednak na poważnie! – mówi przewodniczącą Międzyzakładowego Związku Zawodowego Kolejarzy Śląskich Lidia Ziaja.

 Fot. Rynek Kolejowy Fot. Rynek Kolejowy

Tym razem na blogu nie będzie ani o modernizacjach, ani o rewitalizacjach, ani o taborze, a już na pewno nie o KDP. Dziś – z racji bieżących przełomowych wydarzeń – przenoszę się do tematu śląskich kolei regionalnych, czyli zapraszam na rozmowę z Lidią Ziają ze Śląskiego Zakładu Przewozów Regionalnych – przewodniczącą Międzyzakładowego Związku Zawodowego Kolejarzy Śląskich

Robert Wyszyński: Decyzja o likwidacji śląskiego zakładu Przewozów Regionalnych (PR) była dla was szokiem. Czy przewidywaliście, że „wojna” pomiędzy Urzędem Marszałkowskim (UM) a śląskim zakładem PR skończy się totalnym kolapsem? Przyznam szczerze, że dla mnie wielkim zaskoczeniem to nie było. Musiało w końcu „pieprznąć”, tylko nie wiedziałem dokładnie jak i kiedy. Wyście tego nie czuli? Nie wierzę…

Lidia Ziaja: Były dyrektor śląskiego zakładu Przewozów Regionalnych Przemysław Gardoń na swoim pierwszym spotkaniu ze związkami zawodowymi i na każdej naradzie z kadrą zarządzającą powtarzał, że jeżeli nie zmniejszymy kosztów utrzymania, co wiąże się z głęboką restrukturyzacja i zwolnieniami, będzie ostatnim dyrektorem. Po nim będzie już tylko likwidator. Żaden ze związkowców, prócz mnie, nie wziął tego na poważnie. Osoby o otwartych głowach wzięły to sobie do serca, szybko dostosowały się do jego wymogów i wtedy właśnie zaczęły zauważać problemy na linii zakład – spółka. Czuliśmy się tak, jak byśmy ze związanymi rękami próbowali biegać w kisielu. Powolna decyzyjność w spółce hamowała nasz pęd. Pomysły Gardonia były blokowane i kwestionowane. Po zmianie na „stołku” dyrektora nastąpił regres. Wszystko wróciło do normy, człowiek który objął to stanowisko w maju, Roman Chwała, był kompletną pomyłką. Prezes Kuczewska-Łaska uważała, że jest odpowiednim kandydatem na emisariusza zgody między zwaśnionymi związkami. Jego władza trwała cztery i pół miesiąca, zdążył jednak w tym czasie zepsuć wszystko to, co naprawił Gardoń, a związki w tym czasie skłóciły się jeszcze bardziej.

Pani przypadkiem nie przesadza? Białe i czarne. Niebo i piekło? Proszę uzasadnić ową tezę.

Dyrektor Chwała już w pierwszym dniu swej pracy dał do zrozumienia „moim” ludziom, że są niemile widziani. Zajmował się wyłącznie sprawdzaniem akt niewygodnych dla siebie pracowników. Był do tego bardzo dobrze przygotowany. Skąd znał nazwiska osób, którym chciał wręczyć „wilczy bilet’? Człowiek, który nie miał do tej pory nic wspólnego z naszą spółką, był uprzedzony do konkretnych osób. Wszystkie były oczywiście zrzeszone w ZZK Śląskich przy PR Katowice. Posypały się nagany, zwolnienia z art. 52 i z powodu utraty zaufania. W zamian za zaniechanie prześladowania proponowano im rezygnację z członkostwa w naszej organizacji. Byli tacy, którzy nie chcieli lub odmawiali wykonywania nieuczciwych poleceń, to właśnie oni najbardziej odczuli gniew pana dyrektora. Normalni pracownicy zatęsknili za poprzednikiem. Ludzie zrzeszeni w „Solidarności” marginalizowali zrzeszonych w moim związku, byli doradcami pana dyrektora, a nawet świadkami przy prowadzeniu trudnych dla pracowników rozmów. Pan dyrektor, pod moją nieobecność, zaplombował drzwi pomieszczenia związkowego i następnego dnia próbował mi udowodnić, że mam dostęp do internetowej sieci zakładowej, co oznacza, że mam dostęp do wszystkich informacji i danych w zakładzie. I oczywiście to wykorzystuję. Nie mam pojęcia w jakim celu i komu miałabym je wynosić. Był bardzo rozczarowany, gdy okazało się to pomówieniem, i bardzo zagniewany, gdy publicznie zarzuciłam mu kłamstwo o poleceniu przeprowadzenia kontroli przez spółkę.

Zareagowaliście jakoś?

Sytuacja jak z „Procesu” Kafki. Było to oszczerstwo. Powiadomiliśmy prokuraturę. Ponieważ pan dyrektor nie mógł dobrać się do mojej skóry, prześladował, zatrudnionego w zakładzie, m.in. mojego syna. Człowiek ten nie zajmował się bieżącą pracą, priorytetem była walka z ZZK Śląskich PR Katowice. Był to dyrektor z nadania „Solidarności”, a nawet objęty jej szczególną ochroną w rozumieniu ustawy o związkach zawodowych. To zamieszanie spowodowało, że przez chwilę przestałam trzymać rękę na pulsie i zapomniałam o zagrożeniach dla zakładu. Kiedy wreszcie można było swobodnie oddychać, zacząć pracować bez stresu i presji, wrócił temat problemów z UM. Pani dyrektor Renata Rogowska, następczyni Romana Chwały, szybko postawiła pracowników do pionu, naprawiła wyrządzone krzywdy i niesprawiedliwości. Niezwykle kreatywna, energiczna i pracowita, wróciła do tematu restrukturyzacji. Konflikt między spółką a UM był już jednak nie do rozwiązania. Sekretarz Urzędu Marszałkowskiego Łukasz Czopik publicznie powiedział kiedyś, że współpraca z zakładem jest wreszcie poprawna, czego nie można powiedzieć o Zarządzie Spółki PR. Nie zamierzam obarczać odpowiedzialnością żadnej ze stron, nie znam kulisów ani szczegółów rozmów. Każda z nich ma swoją rację, a ja nie czuję się kompetentna, by to oceniać.

W tym momencie można było mieć nadzieję na wyjście z dołka, czy po prostu było za późno?

Rozwiązanie zakładu przewidywałam od – co najmniej – pół roku. Ostrzegałam swoich związkowych zwierzchników o takiej możliwości, nie brano mnie jednak na poważnie! Uważano mnie za histeryczkę. Ostatnie kilka miesięcy naciskałam mocno, by coś wreszcie zacząć robić dla ratowania zakładu, ale spowodowało to jedynie moją marginalizację w wyższych strukturach. Pracownicy, utwierdzani przez „Solidarność” że nic im nie grozi, obwołali mnie: „szerzącą panikę”. Nikt nie wierzył w moje wieszczenie do chwili przyjazdu na Śląsk pani prezes Kuczewskiej. Obecnie członkowie tej organizacji żyją w przekonaniu, że KŚ ich wszystkich zatrudni. Zresztą sam pan marszałek stwierdził na konferencji prasowej, że decyzje o nie ogłoszeniu przetargu podjął również z powodu argumentów przewodniczącego Regionu Śląsko-Dąbrowskiej Solidarności. Życzę im tego z całego serca, ale nie wierzę w taki cud. Jeżeli jednak te zapowiedzi się sprawdzą, oznaczać to będzie dyskryminację ze względu na przynależność związkową.

Wróćmy jeszcze na chwilę do postaci dyr. Gardonia, o której było dość głośno i kontrowersyjnie. Jakie były kulisy odwołania dyr. Przemysława Gardonia? Jak Pani z pewnego czasowego dystansu ocenia okres, kiedy dyrektorem zakładu PR Katowice był Gardoń?

Przemysław Gardoń to menadżer z prawdziwego zdarzenia. Kiedy objął stanowisko dyrektora, był przekonany o tym, że są tu sami nieudacznicy i obiboki. Kolei nauczył się w kilkanaście tygodni i bardzo szybko zrozumiał, że nie wszystko jest tak, jak „wieść gminna” niesie. Postawił na ludzi młodych i kreatywnych, nie zepsutych układami związkowo-politycznymi. Takich, u których chęć do pracy dorównywała ambicjom. Pan Gardoń stawiał pracownikom konkretne, określone wymiarem czasowym zadania, a ich wypełnianie było miarą przydatności na danym stanowisku. Ci, którzy z różnych przyczyn nie mogli za nim nadążyć, lub w wyniku postawionej im niskiej oceny tracili stanowiska, płakali w rękaw swoich związkowych bossów. Faktem jest, iż ci, którzy stracili uznanie dyrektora należeli do „Solidarności”, a ci którzy je zdobyli w większości byli naszymi członkami. Oczywiście dorobiono do tego odpowiedni scenariusz. Musi Pan wiedzieć, że (do dnia dzisiejszego) Śląski PR to najbardziej rozplotkowany zakład pracy jaki znam. Rozpoczęła się nagonka, stosowano różne metody, by pozbyć się Gardonia z zakładu. Pani prezes PR zadała mi kiedyś pytanie, czy potwierdzam to, co o dyrektorze mówią – zaprzeczyłam. Efekty pracy Gardonia były widoczne i zaskakująco dobre. Co ostatecznie zdecydowało o jego odwołaniu? Nie wiem. Z pewnością nie brak kompetencji i wyników. Protestowałam wtedy bardzo głośno, uważając, że Gardoń jest ostatnią szansą na poprawę wizerunku katowickiego PR-u i ostatnią nadzieją na przetrwanie na rynku przewozów pasażerskich na Śląsku.

Czy wiadomo coś o potencjalnych zakulisowych „grach” zarządu spółki oraz prezes Przewozów Regionalnych Kuczewskiej-Łaskiej i jej próbach ekonomicznego „szantażowania” marszałka Matusiewicza? Chodzi o relatywnie żądanie wyższych dotacji w obliczu spadku pracy przewozowej, zmniejszania ilości pociągów i relacji (także z racji przejęcia dwóch linii przez Koleje Śląskie) i spadającej jakości obsługi klienta.

Nie posiadam żadnych informacji w tym temacie ale jakoś nie chce mi się wierzyć, by Marszałek pozwolił się „szantażować”…

Czy prawdą jest, że prezes Kuczewska-Łaska jest ogromnie niepopularna
wśród załogi PR?

Z moich obserwacji wynika, że szeregowi i nie tylko pracownicy do pani prezes nie mieli żadnego stosunku. Pierwszy i ostatni raz widzieli ją w dniu, w którym poinformowała ich o likwidacji zakładu. Dzisiaj nikt nie pała sympatią do jej osoby z oczywistych przyczyn. To z ust pani prezes usłyszeli, że od 1 stycznia 2013 zostają bez pracy, że pani prezes nie zatrudni ich w ościennych zakładach i że otrzymają jedynie odszkodowanie przewidziane w ustawie. Zachowanie pracowników jest normalne, muszą ukierunkować swój gniew i rozżalenie, więc skierowali go na związki zawodowe i zarząd spółki. Dyrektor zakładu odmówiła bycia likwidatorem, więc darzą ją szacunkiem. Gdy pan likwidator wróci z urlopu, to on stanie się największym wrogiem załogi. To obcy im człowiek, kojarzony z utratą pracy.

Wobec tego z uporem „maniaka” zapytam raz jeszcze: Dlaczego pozbyto się dyrektora Gardonia, za którego szefowania, w ocenie zewnętrznych obserwatorów oraz śląskiego UM, zakład „tawał na nogi lub była szansa na to że stanie. I kto ma w tym największy udział, bo przecież nie ma skutku bez przyczyny? Mówiąc wprost – kto walczył i kopał pod dyrektorem?

To akurat nie jest żadną tajemnicą. Wrogiem ogłosiła Gardonia zakładowa „Solidarność”. Skończyły się jej wpływy na panującego dyrektora, nie forowano ich ludzi, nie liczono się z ich zdaniem w kwestiach awansów. Ludzi, którzy uczciwie i w pocie czoła pracowali, okrzyknięto zdrajcami, obrzucano oszczerstwami i wyzwiskami. Wszelkie zmiany traktowano jako zamach i niechciany przewrót. Rozpowszechniano wśród pracowników obrzydliwe, pisane wierszem, a właściwie to przy zastosowaniu tzw. „częstochowskich rymów” paszkwile na temat Gardonia i oczywiście mnie. Opowiadano, że każdy awansowany człowiek to mój krewny. Stosowano metody zastraszania i poniżania. Do spółki trafiały donosy i pomówienia. Nie wiem czy pani prezes miała, w stosunku do niego inne zarzuty, czy tylko ugięła się pod naciskiem pana Matery, ponieważ on właśnie był najgorętszym orędownikiem wręczenia Gardoniowi „wilczego biletu”.

Ok. To na chwilę zmieńmy temat. Kto z tzw. „betonu” PR Katowice przeszedł do Kolei Śląskich? Bo takie słuchy chodzą i z tego co wiem, te słuchy mają swoje uzasadnienie…

Koleje Śląskie powołał do życia Marszałek Śmigielski. W tamtym okresie kandydaci wyrażający chęć zatrudnienia w KŚ, także nasi pracownicy, przechodzili weryfikację przeprowadzaną przez zewnętrzną firmę. Nie wszystkim naszym się udawało, szukano jednak wśród pracowników naszego zakładu. W 2010 r. Spółka PR wdrożyła Program Dobrowolnych Odejść, na Śląsku skorzystało z niego ponad 200 pracowników. Był to czas, gdy likwidowano kasy biletowe, a 15 tys. zł było zachętą dla potencjalnych bezrobotnych. Skorzystało również sporo ludzi w wieku przedemerytalnym. Po wyborach samorządowych i powołaniu nowego Marszałka, sytuacja diametralnie się zmieniła. W KŚ przyjmowano ludzi według następującego klucza: członkowie „Solidarności” i członkowie kolejowego koła Platformy Obywatelskiej, w większości to „dwa w jednym”. Łatwo to sprawdzić, zapewne można nazwiska znaleźć na stronie internetowej tej partii. Byłam kiedyś członkiem wspomnianego koła i znam te osoby doskonale. Nie będę wymieniać nazwisk, zainteresowany znajdzie je sam. Należy zaznaczyć, że osoby najbardziej zaangażowane w pracę koła mają bardzo wysokie stanowiska w KŚ. Te awanse mają również drugie dno, o którym nie czuję się upoważnioną opowiadać. Należy jednak także zaznaczyć, że do KŚ przeszli również ludzie nie związani politycznie, tacy którzy czuli się u nas niedoceniani, a prezentowali wysoki poziom zaangażowania w pracę i wysokie kwalifikacje.

Czy to prawda, że dyrektor Gardoń potrzebował zgody centrali PR nawet w przypadku zwykłych plakatów reklamowych?

Nie posiadam takiej wiedzy, więc nie mogę na to pytanie odpowiedzieć. Wiem jednak, że w wielu kwestiach decyzje podejmuje wyłącznie centrala spółki PR, co dla Pana Gardonia często było nie do przyjęcia.

Podobno dyrektor Gardoń dążył do porozumienia z marszałkiem, natomiast słyszałem plotki, iż rzecznikiem konfliktu PR – UM była prezes Kuczewska-Łaska. Wojna rujnuje, zgoda buduje, czyż nie?

Na to pytanie powinien odpowiedzieć Pan Gardoń. Mogę tylko powiedzieć, że jestem zwolennikiem dialogu i kompromisu i tego mi wyraźnie brakuje. Obie postaci reprezentują poważne instytucje i odpowiadają głową za transport pasażerski – to pasażer i historia ich rozliczy. Jestem tylko biernym uczestnikiem wydarzeń, które niestety odbiją się na życiu wielu ludzi. Biernym, ponieważ nie mam na to żadnego wpływu.

Źródło –  Robert Wyszyński , Rynek Kolejowy