KOMENTARZ DO KOMUNIKATU W SPRAWIE PODJĘCIA DIALOGU Z URZĘDEM MARSZAŁKOWSKIM I KOLEJAMI ŚLĄSKIMI.
W dniu wczorajszym zamieściliśmy na naszej stronie internetowej komunikat o podjęciu dialogu z Urzędem Marszałkowskim i Kolejami Śląskimi. Uważam jednak, że powinnam poszerzyć suche informacje o własne przemyślenia i refleksje. Na spotkania szliśmy niepewni przyjęcia, z jakim się spotkamy i pełni obaw co do tego, co usłyszymy. Nasz lęk został rozwiany przyjaznym przyjęciem i merytoryczną dyskusją. Ta pozytywna postawa nieco mnie zaskoczyła, ponieważ od dłuższego czasu obserwuję mało sympatyczne podejście do pracowników Przewozów Regionalnych. Wczytuję się w komentarze czytelników Rynku Kolejowego i włosy stają mi dęba. My kolejarze, postrzegani jesteśmy jako wróg publiczny numer 1. Skąd się bierze tyle jadu i złośliwości w ich wypowiedziach? Powinni wreszcie zauważyć fakt, że kolejarze to również klienci tej Spółki. Tak samo jak oni dojeżdżamy do i z pracy, nasze dzieci jeżdżą do szkół, rodzice do lekarzy i szpitali. Siedzimy obok siebie upchnięci na wąskich siedzeniach, może nawet obdarzamy uśmiechem. Jeżeli liczba pociągów zostanie zmniejszona, my będziemy dotknięci podwójnie – nie dość, że zajrzy nam w oczy widmo utraty pracy, to jeszcze nie będziemy mieli czym do niej dojechać. Przewozy Regionalne to nie zło konieczne, to spółka spełniająca społeczna służbę. A że rozsypującym się taborem? Nie naszą winą są zaniedbania i niedofinansowanie trwające od kilkudziesięciu lat. Gdyby się dobrze zastanowić sami dojdziemy do słusznego wniosku – tylko dzięki nam te 40-letnie zdezelowane EZT jeszcze trzymają się kupy i nie rozsypują na torach. Gdybyśmy faktycznie tak olewali swoją robotę, dawno musielibyśmy wrócić do pojazdów konnych. Chciałabym, by któryś z „ Miłośników Kolei” zobaczył na własne oczy, w jakich warunkach i jakimi przyrządami, stawiamy ten złom na nogi. Jeszcze bardziej chciałabym, by obejrzeli sobie nasze paski z wypłaty. Który z tych młodych ludzi harowałby za 1200, 1300 złotych na rękę, nie mówiąc już o tych, którzy mają na utrzymaniu rodzinę? Dzisiaj nawet tych nędznych groszy chce się nas pozbawić. My też chcielibyśmy obsługiwać eleganckie pociągi i dostawać chociaż 2000 złotych na konto. Dysydenci przerzucają się argumentami, nikt nie chce przyznać się do zaniedbań a odpowiedzialność za cały bajzel na kolei, najlepiej niech poniesie szeregowy pracownik. Ci, którzy wyznaczają swoje prawa, nie odróżniają rewidenta kolejowego od biegłego rewidenta. Związkowców nie pytali o zdanie, gdy wprowadzali usamorządowienie z całym jego smutnym wynikiem, ale gdy przychodzi do rozliczenia, to właśnie ich obarczają winą za zły stan finansowy spółki.
Pociechą są wypowiedzi takich ludzi jak Pan Czopik i Pani Patalong, którzy w pełni zdają sobie sprawę z wartości posiadanych przez nas umiejętności i otwarcie przyznają, że nikt nas nie potrafi zastąpić i, że jesteśmy ze swoją wiedzą bezcenni. Podoba mi się również ich spojrzenie na problem przewozów regionalnych na Śląsku. Pasażer to priorytet, ma być tyle połączeń ile potrzebują klienci. Rozkład jazdy ma być wypadkową potrzeb społeczeństwa regionu a nie widzimisię niewiadomo kogo. To wstyd, by w aglomeracji Śląskiej oczekiwać na pociąg godzinę albo wcale nie mieć połączenia. Kolej funkcjonuje dzięki podatnikom, którymi jesteśmy wszyscy. Ci na górze, miesięcznie biorą nasz dziesięciomiesięczny zarobek więc niech wreszcie wezmą się do roboty i zaczną myśleć jak uporządkować bajzel, który stworzyli bez naszego udziału. Za to właśnie mają płacone, a jeżeli nie pozwala im na to zbyt niski iloraz inteligencji niech się złapią za szczotki i myją nasze jednostki. W tym kraju panuje zasada – im kto głupszy tym wyższe stanowisko w hierarchii a jak się nie sprawdzi, to awansuje jeszcze wyżej. My kolejarze, mamy już dość pozorowanych działań, bezsensownych dyskusji i obiecanek cacanek. Chcemy pracować w godnych warunkach i godnie zarabiać. To w końcu dzięki nam, chmary prezesów, dyrektorów i ministrów mogą rozbijać się służbowymi samochodami i spotykać przy suto zastawionych stołach w drogich restauracjach. My trzęsiemy się w 40letnich EZT a na śniadanie jemy zawartość słoików. W tym zapewne miejscu któryś „MiKol” walnąłby mi komentarz w stylu – ty biurwa, nie podskakuj, masz więcej niż elektromonter a śniadanko jesz na biurku popijając kawkę. Jasne, tyle, że ja w gumofilcach i gumówce chodziłam po torach kilkanaście lat a następne kilkanaście, do zdarcia gardła, gadałam na nastawni do papugi, zapowiadając przez 12 godzin dziennie pociągi. I nie spałam wtedy w łóżeczku, w przerwach między pociągami zwijałam się na stołku, a rano wyglądałam jak cień wielkiej góry. W prezencie dowalili mi wyrok – praca do 60-tego roku życia. Za to, również dziękuję Panom Ministrom oraz Wysokiej Ławie Sejmowej.
Lidia Ziaja