Co stało się na Śląsku?

przez admin

W programach telewizyjnych kanałów naukowych dotyczących katastrof, na każdym kroku podkreśla się, że do ludzkiego nieszczęścia dochodzi nie za sprawą jednej przesłanki. Powodów musi być kilka, do tego muszą się one połączyć w fatalny ciąg wydarzeń by zaistniał tragiczny skutek. Na Śląsku na szczęście obyło się bez ludzkich nieszczęść, ale o „katastrofie” na torach mówiło się w ostatnich dniach dużo i głośno w całej Polsce

 Fot. Rynek Kolejowy Fot. Rynek Kolejowy

Idzie nowa jakość

Koleje Śląskie miały był lekiem na całe zło. Taką propagandą Górny Śląsk był karmiony w ostatnich miesiącach przez zarząd nowego i dynamiczne rozwijającego się przewoźnika. Wizja odsunięcia od ruchu lokalnego Przewozów Regionalnych, czyli dla zwyczajnego mieszkańca zapowiedź podróżowania nowoczesnymi Elfami zamiast wiekowymi EN 57 wydawała się ciekawą ofertą, tym bardziej, że firmowana była przez samego marszałka, podkreślającego na każdym kroku, że to jego projekt priorytetowy. W październiku 2011 KŚ przejęły obsługę najbardziej obleganej linii między Gliwicami a Częstochową, a w czerwcu tego roku popularną, szczególnie w weekendy, linię turystyczną do Wisły. Wkrótce potem marszałek ogłosił, że jest tak dobrze (faktycznie, większych wpadek nie było), że firma idzie na całość i przejmuje od nowego rozkładu jazdy wszystkie połączenia regionalne w województwie, przez co Śląski Zakład Przewozów Regionalnych został potraktowany jako instytucja niepotrzebna i w grudniu miał po niej ślad nie zostać.

W mediach zaczęli brylować szefowie spółki roztaczający pełne jasnych kolorów obrazy jak zmieni się komfort jazdy pociągi na śląskiej i zagłębiowskiej ziemi. Ruszyła karuzela przetargowa z zamówieniami dotyczącymi taboru.

Czym będziemy jeździć?

Pojawiły  się informacje, że tabor nie będzie nowy, lecz należy spodziewać się sprzętu używanego z Europy.  Decyzja słuszna bo chyba nie było takiego, który wierzyłby, że województwo jest w stanie kupić 40 czy 50 nowych pociągów. „Używki” mają pojeździć kilka lat  a potem mają zostać sprzedane, wraz z sukcesywnym zakupem nowego taboru. Jednak na pierwszy ogień poszły składy wagonowe. Tutaj niepokoju nie było, bo w 2011 roku, gdy KŚ wchodziły na rynek mając zapewnione dostawy z podpisanych umów, zdecydowały się na wypożyczenie lokomotyw od innego przewoźnika, a linie obsługiwały czeskie wagony. Jak tylko nowe pojazdy dotarły, to  wagony i lokomotywy wróciły do właścicieli. Przetargi rozstrzygnięto. Skorzystano ponownie z wagonów czeskiego przewoźnika narodowego (sztuk 50), dodając do tego wagony jednej z firm niemieckich (sztuk 17). Rozstrzygnięto ponadto przetargi na dostawę w sumie 8 nowych pociągów. Sześć z nich dostarczy Pesa, dwa (w dwóch odrębnych postępowaniach) przypadły Newagowi. Z czasem wiadomo było, kto dostarczy szyno busy. Po zakończeniu procedur i podpisaniu wszystkich umów okazało się, że terminy są dość napięte, by wszystko ukończyć przed czasem. No i  jeszcze dwa 14 WE z SKM Warszawa. Rozpoczęło się liczenie i okazało  się, że liczba sprzętu daje gwarancję na powodzenie projektu. Szefostwo dawało cały czas wyraźny sygnał – powodów do niepokoju brak.

Często się zdarzało, że miasta, które kupowały nowe autobusy czy tramwaje zanim wyruszały na trasy były z pompą prezentowane mieszkańcom na głównych placach tych ośrodków. Każdy mógł zobaczyć na własne oczy czym będzie podróżował. W KŚ odwrotnie. Ciągle byliśmy zapewniani, że tabor dotrze, ale na pytania o konkrety byliśmy zbywani tajemnicami handlowymi, przetargowymi i czym tylko jeszcze się dało. Kiedy sprzęt zaczął w końcu trafiać na Śląsk, brutalna prawda zaczęła wychodzić na jaw.

Gdzie są papiery?

Okazało się, co fundują nam włodarze przewoźnika. Jak kupimy samochód zanim wyjedziemy na trasę musimy zwiedzić odpowiedni wydział komunikacji, by nam ten pojazd do ruchu zatwierdzono. Przepisy kolejowe są bardzo rygorystyczne, czym zaskoczeni wydali się być włodarze spółki. Świetne wagony niemieckie i czeskie stoją dalej w Gliwicach, (i nie tylko, bo nieoficjalna wieść mówi, że również w Ostrawie), bo nie dopilnowano  w Urzędzie Transportu Kolejowego załatwienia wszystkich niezbędnych formalności.. Oczywiście na Śląsku dowiedzieliśmy się, że winne UTK. Po co sprowadzane były dwie jednostki 14 WE z Warszawy? Również i one stoją na bocznicy i śląscy pasażerowie jeszcze nie mieli okazji przekonać się, czy rzeczywiście są awaryjne czy nie.  Pomijamy fakt, że tabor był ściągany nocą, by silna grupa śląskich miłośników kolei przez przypadek nie wyśledziła nadciągającego sprzętu. Sprzętu, który aktualnie można fotografować do woli np. w Gliwicach. Firma, która wygrała przetarg na szynobusy dostarczyła tylko część sprzętu, który w większej części jest notorycznie naprawiany niż służy pasażerom. Był za to czas, by je bardzo ładnie pomalować i odnowić wewnątrz. Dostawca taboru musiał więc poprosić o pomoc „znienawidzony”  ŚZPR o wypożyczenie 10 składów, ponieważ zaoferował ponadto dostarczenie 8 trzyczłonowych SZT, którymi mają być rzekomo niemieckie VT 614,z którymi jest jak z potworem z Loch Ness – podobno jest ale nikt go jeszcze nie widział.

Najgorsze jest to, że tak naprawdę nie wiadomo na jakim etapie są wszystkie formalności związane z dopuszczeniami wagonów i ile to jeszcze potrwa. Tymczasem termin w którym PKP Intercity wyciągnie dłoń po swój sprzęt nadciąga wielkimi krokami, bo warto tu wspomnieć, że nasz międzymiastowy przewoźnik wsparł KŚ 45 wagonami, które  tak naprawdę uratowały sytuację, bo to jedyne aktualnie wagony z ważnymi „papierami”.. Ich służba na Śląsku jednak  się kończy, bo zbliża się świąteczny szczyt przewozowy i PKP Intercity tych wagonów najzwyczajniej potrzebuje. W rzeczywistości jedynym nowym składem, który na własne oczy zobaczyli mieszkańcy Śląska i Zagłębia był 35 WE Impuls. Tyle, że kursował on przez kilka dni na trasie Gliwice – Katowice – Częstochowa, co też było objęte, na szczęście nie dającą się ukryć, tajemnicą. Impuls miał swoją oficjalną prezentację 9 grudnia, kiedy zawiózł elitę do Wisły w ramach przejazdu promocyjnego.

Gotowi na 300 procent normy

Wydarzenia ostatnich dni pokazują, że dramat KŚ nie rozpoczął się jednak wcale 9 grudnia, tylko znacznie wcześniej. Gdy przewoźnik ten obsługiwał tylko linie Gliwice – Częstochowa i Katowice – Wisła wszystko funkcjonowało jak należy. Stąd też narodziło się przekonanie o nieomylności i skuteczności działań pionu kierowniczego. Nie było szaleństwa obiegowego, czyli pociągi do Wisły cały dzień jeździły do Wisły, podobnie było z obiegami na obecnej S1. Nie wyciągnięto żadnych wniosków z tego i zafundowano takie obiegi, że również przyczyniły się do powstałego chaosu. Na takie szaleństwo może pozwolić sobie operator mający już spore doświadczenie i nie w wypadku kiedy jego praca przewozowa miała wzrosnąć jednego dnia o ponad 300 procent.

Ligota, Tychy Miasto i inne rozkładowe fanaberie

Władze chwaliły się, że nowy rozkład jazdy to będzie zupełnie nowa jakość na śląskich torach i zaraz pojawiły się kontrowersje dotyczące braku postojów pociągów z Wisły, Zwardonia i Bielska-Białej w Katowicach Ligocie. To największa dzielnica Katowic i największy dworzec w mieście, nie licząc oczywiście głównego. Dodajmy, dworzec o największym potencjale.  Jeszcze 20 lat temu była to stacja węzłowa, gdzie oprócz dzisiejszych linii S4, S5, S6 i S7 obsługiwała  pociągi do Gliwic i do Tychów przez Ochojec, Murcki i Kostuchnę. Zamiast w związku z przeciągającym się remontem dworca w centrum miasta wykorzystać potencjał tego miejsca jako dworca numer 2, postanowiono zdegradować jego pozycję, zostawiając tylko pociągi Katowice – Rybnik, Sosnowiec – Tychy Lodowisko,  Pociągi  przystają za to w mniejszych Piotrowicach skąd do Ligoty rozwżą pasażerów będzie autobus. Każdy, kto podróżuje rano ulicą Piotrowicką i Armii Krajowej, łączącymi obie dzielnice wie, że dotarcie spod jednego przystanku do drugiego w cztery minuty, jak to planowane było w rozkładzie jest po prostu niemożliwe. Tak naprawdę potrzeba na to 10 minut, w szczycie nawet kwadrans. Pociąg potrzebuje na to niespełna 3 minuty. Ligota to także potężny ośrodek studencki i choć, paradoksalnie, z campusu akademickiego bliżej jest do stacji Piotrowice, to by dotrzeć na zajęcia najbardziej liczących się katowickich uczelni, choćby z racji gigantycznych korków, pociąg mógł stać się ciekawą alternatywą, ale pod warunkiem, że częstotliwość jego kursowania będzie porównywalna z autobusami.

Ligota  to najbardziej radykalny przykład likwidacji utartych od lat postojów. -Dziedzice. JAle były też i inne metody. Najbardziej znana to chybił-trafił. Wystarczy spojrzeć na rozkład linii S58 Cieszyn – Czechowiceeden pociąg na danej stacji zatrzymuje się a następny już nie. Ten drugi z kolei zatrzymuje się tam gdzie nie stawał poprzednik. Tak też jest na innych liniach i trudno stwierdzić jakie były przesłanki, by pociąg w tym kursie zatrzymywał się akurat tu kosztem innej stacji.

To co zabrano Ligocie oddano Tychom, gdzie postanowiono, że pociągi stawać będą na stacji Tychy Miasto, choć  ta trzy miesiące prędzej, została przeznaczona do likwidacji. A stało się tak bo miasto wyłożyło wraz Unią Europejską ponad 30 milionów zł by odrestaurować przystanek Tychy Zachodnie oraz wybudować nowe przystanki Tychy Lodowisko i Tychy Grota-Roweckiego. Są to nowoczesne stacje, świetnie zintegrowane z komunikacją miejską w mieście, mimo to Koleje Śląskie uparły się na postoje w historycznym już miejscu, chociaż do przystanku Tychy Grota-Roweckiego jest stąd 460 metrów. Irytacja władz miasta jest olbrzymia, bo tak naprawdę nikt nie wie co teraz co z tym fantem począć a przewoźnik nie pofatygował się nawet poinformować magistrat o swoich zamiarach.

My i tylko my

To tylko nieliczne przykłady postępowania według własnego widzimisię zarządców KŚ. Najciekawsze było jednak to, że wraz z rosnącym od poniedziałku dramatyzmem sytuacji nie malało dobre samopoczucie zarządców KŚ. Wszyscy i wszystko byli winni dookoła, tylko nie oni. Mróz, przepisy, źli ludzie w różnych instytucjach. KŚ, nie licząc się z nikim zostawiły po sobie spaloną ziemię. Jak mam konflikt z sąsiadem to z jednym a nie z wszystkimi, bo to oznacza, że to ze mną jest coś nie w porządku. O wojnie ze Śląskim Zakładem PR pisać nie trzeba, bo o tym mówiło się na bieżąco. Do organizacji złych zaliczono także PLK, UTK o władzach lokalnych nie wspominając. Szczytem było jednak żądanie od PLK sprzed kilku miesięcy, która przedstawiła wstępne plany remontu odcinka Gliwice – Katowice, by prace te wykonywała… w nocy, bo wtedy nie będzie to przeszkadzało pociągom KŚ.

Czy wylać dziecko z kąpielą?

Szkoda tylko, że ciekawie zapowiadający się projekt przypomina teraz niemowlaka, który zaraz po porodzie zapowiadał się na świetnego dzieciaka, jednak rodzice zignorowali przesłanki nadciągającej choroby i teraz podłączony do całej, dostępnej i pożyczonej z innych ośrodków aparatury walczy teraz w szpitalu o przetrwanie. Czy nowym władzom przewoźnika ta reanimacja się uda? Teza ta znajduje potwierdzenie  na portalach internetowych, gdzie przeważają opinie pasażerów, czyli klientów KŚ, mówiących jednoznacznie. Uzdrowić, ale w żadnym wypadku nie likwidować.

Warto pamiętać także, że w przeciwieństwie do decydentów, w firmie znalazło się wielu kolejarzy z krwi i kości i to oni odczuli najbardziej irytację i niezadowolenie pasażerów. W zdecydowanej większości  wywiązali się dobrze ze swojej jakże niewdzięcznej roli w ostatnich dniach. Warto choćby dla nich dążyć do jak najszybszego unormowania sytuacji).


W niedzielę 9 grudnia Koleje Śląskie przejęły od Przewozów Regionalnych obsługę wszystkich przewozów w województwie śląskim. Stało się tak, ponieważ w połowie roku przygotowywany przetarg na obsługę połączeń odwołał śląski urząd marszałkowski i zlecił KŚ obsługę połączeń bez przetargu. Z tej przyczyny doszło do zamknięcia Śląskiego Zakładu Przewozów Regionalnych, w którym pracowało prawie 2 tysiące osób.

Jeszcze 9 grudnia na tory nie wyjechały 3 pociągi, wiele było opóźnionych. Prezes Marek Worach i marszałek Adam Matusiewicz zapewniali jednak, że uruchomienie połączeń już można uznać za wielki sukces. Pierwszy dzień roboczy nowego rozkładu jazdy, poniedziałek 10 grudnia, przyniósł jednak kataklizm. Odwołano 58 pociągów, a 20% tych, które wyjechały na tory, było opóźnionych. Zarząd Kolei Śląskich zrzucił winę na jednego z dyspozytorów.

Następnego dnia było jednak jeszcze gorzej. Na tory nie wyjechało już ponad 70 pociągów. Prezes Worach zapewniał tym razem, że winna jest awaria 5 składów, a następnego dnia wszystko powinno kursować normalnie. Jednak od środy do piątku było jednak jeszcze gorzej, zamiast lepiej – odwołano 92 pociągi, choć prezes Worach twierdził w środę, że podstawienie autobusu zamiast pociągu nie jest odwołaniem pociągu.

Wieczorem tego samego dnia Marek Worach podał się do dymisji. Powodem nie był jednak zamęt na torach, a to, że prezes zataił przed marszałkiem, że toczy się przeciw niemu postępowanie karne. Sprawa z przeszłości – zatarty wyrok – było też przyczyną odwołania wiceprezesa KŚ Artura Nastały w czwartek. Tego samego dnia do dymisji podał się marszałek Adam Matusiewicz. Decyzją klubu Platformy Obywtaleskiej będzie jednak naprawiał sytuację jeszcze przez miesiąc.

Pracę po zamieszaniu w Kolejach Śląskich stracił również rzecznik spółki Adam Warzecha. Zakończono również współpracę z twórcą rozkładu jazdy Stanisławem Biegą, oraz prezesem sprzątającej tabor spółki Silesia Rail Piotrem Kazimierowskim.

Źródło – Jerzy Gościński, Rynek Kolejowy